Zaloguj się do portalu romanscy.malopolska.pl | Nie masz konta? Zarejestruj się.

We wspomnieniach rodziny

Karol, dziewiąte z kolei dziecko Jana Romańskiego, urodził się 20 października 1917 roku w Stróżach. Po ukończeniu Szkoły Powszechnej w rodzinnej miejscowości, uczył się zawodu masarza. Praktykował u pana Kostkiewicza w Gorlicach. Był sumiennym czeladnikiem, gdyż jak wspominał, szef często zostawiał mu pod opieką warsztat, wyroby, powierzał klucze, a nawet wydawanie towaru do poszczególnych sklepów. Szlify mistrza masarskiego zdobył nieco później w Rumi.

Ożenił się w 1940 roku z Jadwigą Przetacznik, córką przedwojennych "sklepikarzy". Mieli troje dzieci: Barbarę, Henryka i Stanisława.

Przed wojną pracował w prywatnym zakładzie masarskim, u tego samego pana Kostkiewicza w Gorlicach, u którego wcześniej jako praktykant zasłużył sobie  na dobrą opinię.

W czasie wojny prowadził nielegalny ubój. Wyprodukowane towary pozwoliły rodzinie i okolicznym mieszkańcom przetrwać ciężkie czasy okupacji . Część wyrobów była wywożona do rodziny w Krakowie i Krynicy. Za uprawianie takiego procederu groziła kara śmierci.

Kontrolowano pociągi, pasażerów, bagaże również. Podczas jednej z takich rewizji Niemcy "wywęszyli" bagaże ojca. Tacie udało się uciec. Jednak Niemcy przyszli do domu i zabrali mamę. Powiedzieli, że będą ją trzymać na gestapo w Grybowie, dopóki nie zgłosi się ojciec. Zgłosił się. Mamę wypuścili, a nad ojcem znęcali się siedem dni zanim udało się nawiązać kontakty i przekupić Niemców, co nie było łatwe. W jego uwolnieniu pomogli grybowscy piekarze, państwo Skrabscy.

Ojca pozwolono zabrać do domu. Nie mógł się podnieść o własnych siłach. Ciało miał całe granatowe od razów zadanych kolbą karabinu. Człowiek, który temu przewodził - Polak na usługach Niemców - zginął na mocy wyroku wydanego przez sąd podziemny. Partyzanci wymierzyli mu karę za to, co robił w czasie okupacji.

Ojca ułożono na wozie z trzech desek, spód wyścielono słomą i tak przywieziono do domu. Długo zbierał siły, aby znów być "na chodzie".

Karol opowiadał, że nie tylko on ucierpiał w czasie wojny i okupacji, ale także jego bracia, Julian i Władysław. Nie należy też zapominać, że chętnie wspierał partyzantów, którzy często zachodzili do jego domu po żywność i inne przydatne przedmioty. Powtarzał wielokrotnie, że czynił to wszystko z dobrego serca i obowiązku patriotycznego.

Jakże wdzięczni byli mu za wsparcie, pomoc i schronienie wysiedleni ze Wschodu. Byli to członkowie rodziny żony Karola, Jadwigi. W sumie 23 osoby. Wszystkim pomógł, wszystkich wspierał, czym tylko mógł.

Po wojnie był pracownikiem stacji PKP w Stróżach, a od 1946 roku pracował w Gminnej Spółdzielni w Bobowej. Nadzorował produkcję wędliniarską. Okresowo był też kierownikiem Zakładu Masarskiego.

Ze swoich obowiązków wywiązywał się przykładnie. Jego wyroby słynęły daleko poza miejscem pracy. Masarnia bobowska niejednokrotnie wygrywała konkursy na najlepsze wyroby w południowej Polsce. Świadczą o tym nagrody i dyplomy, które otrzymywał.

Uznanie dobrego pracownika zdobył sobie dzięki solidności, odpowiedzialności. Musiał sam dopilnować produkcji, pracowników, aby wszystko zostało zrobione jak należy. Toteż do pracy wyjeżdżał o godz. 530, a wracał o 19 albo nawet o 22. Często mówił: "wszystko musi być jak trzeba, wszystko musi grać"!

W okresach przedświątecznych brał urlop, ponieważ miał wiele zamówień prywatnych. Wtedy też Dziadziuś Karolek przygotowywał świąteczne kiełbaski dla swoich wnuków, zwłaszcza na Święta Wielkanocne, w koszyczku każdego wnuka musiała być kiełbaska - pachnąca, pięknie uwędzona, błyszcząca (lekko pociągnięta tłuszczem).

Dbał bardzo o rodzinę. W domu nigdy nie było niedostatku. Często z nami grywał w karty "Czarnego Piotrusia". Lubił rysować nam przeróżne ptaki. Chętnie opowiadał bajki, które czasem sam wymyślał. Umiał na pamięć wiele wierszy, ballad i fragmentów z "Pana Tadeusza".

Słuchając często recytacji Ojca, już  jako małe dzieci umieliśmy na pamięć np. balladę "Powrót taty" Mickiewicza, opis puszczy z "Pana Tadeusza" oraz  wiele innych wierszy  krótszych i dłuższych.

Z ojcem oglądałam pierwsze w życiu przedstawienie teatralne "Grube ryby" Bałuckiego. Był to teatrzyk złożony z chętnych mieszkańców wsi Stróże. Rolę Onufrego grał nie kto inny, jak pan Eugeniusz Romański. Artystą był świetnym!

Miłym wspomnieniem pozostały wyjazdy do Ropy na (4 III) Kazimierza. Już wcześniej zamawiano sanie, wymoszczone kocami, na nogi "baranica". Wyjeżdżało się rano, wracało późną nocą. Najczęściej towarzystwa dotrzymywał wujek Gienek i ciocia Irena. Imieniny zawsze były huczne, jadła i napojów różnego gatunku nie brakowało. Humory dopisywały wszystkim. Zabawie imieninowej towarzyszyła muzyka, na skrzypcach grał  wujek Gienek.

W pamięci bliskich, Karol Romański pozostał jako dobry, serdeczny mąż i ojciec, wzorowy pracownik, mistrz sztuki masarskiej. Sąsiedzi wspominają go jako uczynnego, towarzyskiego człowieka niosącego pomoc każdemu w potrzebie. Tak chcemy go zapamiętać.

Barbara, Stanisław, Henryk